miałem przygotowane słodkie pierożki ze znakomitej tutejszej cukierni „Kuszenie
Świętego Antoniego”. Siedzę sobie, przekąszam i podśmiewam się w oczekiwaniu na wzejście księżyca. Na jeziorze ciemno choć oko wykol, ni licha leśnego (ściślej – wodnego) nie uświadczysz, i tylko mętnie prześwituje plama Rubieżnej. Ale oto na gładzi zarysowała się żółta ścieżka i barwa nocy, dotąd monotonnie czarna, zaczęła się mienić, ciemność pobladła i odpełzła na skraj nieba, a pośrodku zajaśniał księżyc. I w tej samej chwili prosto przede mną, częściowo przysłoniwszy blady dysk nocnego świecidła, pojawiła się wąska, czarna sylwetka. Gotów jestem przysiąc na wszystko: dopiero co, sekundę przedtem, jej tam nie było i nagle jest: spiczasta – wyciągnięta w górę, lekko się kołysze. I niezupełnie tam, gdzie się jej spodziewałem (i gdzie z wody wystawał z lekka płaski kamień), tylko trochę z boku (gdzie żadnych kamieni nie ma). W pierwszej chwili zdumiało mnie tylko to: skąd widmo mogło się wziąć? Chociaż do wzejścia księżyca było ciemno, ale przecież nie aż tak, żebym o tuzin kroków człowieka nie zobaczył! Jazda na rowerze Miałem taki plan, że kiedy tylko pojawi się „Wasilisk”, ja wyjdę ze swego ukrycia, w długim płaszczu z kapturem, bardzo podobnym do odzienia pustelnika, i zagrobowym głosem zawyję: „Jam jest prześwięty Wasilisk! Tfu, ty samozwańcu!” W taki to sposób, myślałem sobie, nastraszę straszącego i ten chlupnie ze swojego kamienia w wodę. Ale na widok dziwnej, czarnej postaci, jakby wiszącej nad jeziorem, coś się ze mną stało – i to w zupełnie doczesnym, fizjologicznym sensie. Poczułem Ranking DGP: 50 najbardziej wpływowych prawników 2021 niezrozumiale zimno, rozlewające się po całej skórze, a ręce i nogi nie tyle utraciły zdolność ruchu (doskonale pamiętam, że postawiłem termos na ziemi i dotknąłem ręką zupełnie lodowatego czoła), ile poruszały się powoli i z trudem, jak pod wodą. Nigdy w życiu nic podobnego mi się nie przytrafiło. Zza pleców milczącej sylwetki zajaśniało światło, o wiele jaśniejsze od księżycowego. Nie, nie potrafię tego dobrze opisać, bo „zajaśniało” nie jest precyzyjnym określeniem, ale jak to określić lepiej – sam nie wiem. Dopiero co nie było nic, tylko blask księżyca, i nagle jakby rozbłysnął cały świat, tak że zmrużyłem oczy i zasłoniłem je ręką. Prawie ogłuchłem od łomotu krwi, pulsującej w uszach, lecz mimo to wyraźnie usłyszałem cztery słowa, chociaż wypowiedziane zostały bardzo cicho: „Nie zbawienie, lecz rozkład” – i czarna postać wskazała ręką na Wyspę Rubieżną. Kiedy zaś ruszyła wprost po wodzie w moją stronę, odrętwienie mi przeszło, a ja w najbardziej haniebny sposób, z krzykiem i bodajże nawet pochlipywaniem, wziąłem nogi za pas. Oto jakiego dzielnego paladyna wybrałeś sobie, nie dość dalekowzroczny książę Kościoła. Potem, kiedy dobiegłem do kaplicy, zrobiło mi się wstyd. Jeśli jest to mimo wszystko jakiś wyjątkowo chytry kawał, to nie mogę dopuścić, by zrobiono ze mnie durnia, powiedziałem sobie. A jeśli nie kawał... To znaczy, że Bozia istnieje, kosmos stworzony został w siedem dni, po niebie latają aniołowie, a ciała niebieskie obracają się wokół Ziemi. Ponieważ wszystko to jest zupełnie niemożliwe, to i Wasiliska żadnego nie ma. Doszedłszy do takiego wniosku, ruszyłem bardzo zdecydowanym krokiem w przeciwnym kierunku i wróciłem na Turystyczne atrakcje Dominikany mierzeję, ale ani zagadkowego blasku, ani czarnej sylwetki tam nie zobaczyłem. Głośno tupiąc dla dodania sobie odwagi i poświstując piosenkę o popie, co miał psa, przeszedłem się po brzegu tam i z powrotem. Przekonałem się ostatecznie o niezachwianej materialności świata, zabrałem termos i własność hotelu, po czym wróciłem do „Arki”. Raportu postanowiłem jednak nie pisać, dopóki nie zobaczę Wasiliska jeszcze raz i nie upewnię się, że albo jest to Kunststuck, albo sfiksowałem i moje miejsce jest w lecznicy doktora Korowina. Jak na złość dwie następne noce trafiły się pochmurne. Spacerowałem po śmiertelnie już obrzydłych ulicach Araratu, piłem gazowaną święconą oraz